Nasze Aktualności

7 mar

Kraje wina – Mołdawia

TRUDNA DECYZJA

(wspomnienia z Mołdawii) dedykuję naszej Ekipie

Trzeba podjąć decyzję!
Gdzie tym razem nasza ekipa pojedzie?
Ekipa to 8 – 9 osób, które trochę w sposób „na wariackich papierach” próbuje poznać winne krainy.
A nasz cel: to kraje wina –

jeszcze nie skomercjalizowane
i nie wtłoczone w sztywne ramy winnej poprawności.

Po zwiedzaniu i wysmakowaniu Gruzji i Bałkanów z ich zabytkami, klimatem, a przed wszystkim różnorodnym i odmiennym winem, trzeba podjąć decyzję, co dalej?

W wyniku rozmów, przy stole, suto zastawionym jadłem i stosownymi napitkami, zapada decyzja – Mołdawia, Narodowe Święto Wina w Kiszyniowie ! A później, jak oczy poniosą i fantazja pozwoli, winogrady, winnice, miejscowe gospodarstwa, siedliska i to co wypadnie w trakcie.

Mołdawia to kraj, który jest szóstym w Europie, a dwunastym na świecie producentem wina. Powierzchnia upraw winorośli w Mołdawii to ponad 150 tys. ha, z czego ok. 30 tys. ha stanowią uprawy przydomowe.

Czyli jest to miejsce gdzie nie powinniśmy zaznać nudy.

Początek października – wyruszamy z Warszawy małym busikiem. Trasa to Czechy, Węgry, Rumunia i Mołdawia.

Jedziemy.

W trasie degustacja miejscowych win, które udaje się zakupić w przydrożnych sklepikach.
Wchodzimy w klimat.

Długa i nużąca podróż.

Jest i Rumunia, gdzie mamy pierwszy nocleg. Wspaniała XVIII wieczna zabudowa po węgierskiej wsi.

Klimatyczne gospodarstwo agroturystyczne, gdzie po trudnej drodze, podają na stół wędzoną słoninę, zupy, jakieś mięsiwa i palinkę. Po całym dniu smakowaniu wina, palinka z tymi specjałami rumuńskiej kuchni jawi się jak woda źródlana, eliksir szczęścia.

2

mołdawia

Nocujemy w zabudowaniach wypełnionych przetworami warzywnymi, owocowymi, masą wecków poustawianych w różnych zakamarkach.

Jest super. Klimatyczne wejście w Mołdawię. Na to liczymy.

Rano, po śniadaniu, krótkie zwiedzanie wioski, no i odkrycie ! Malutkie budki, w których miejscowi „alchemicy” sprzedają swoje spirytualia: nalewki z derenia, malin, wiśni, pigwy i słynną afinatę, czyli nalewkę z jagód.

Cudowne owocowe aromaty i smaki. Przychodzi chwila rozterki, a może tutaj zostać: jest wszystko?

Jednak nie, jedziemy do Kiszyniowa.

Znowu busik, a w nim likwidowanie zapasów rumuńskich nalewek i niecierpliwość Kiszyniowa.

Jest ! Nareszcie !

Hotel Kosmos. Podobno najlepszy w Kiszyniowie. Późny Gierek.

Szybkie rozpoznanie okolicznych sklepów, aby wejść w winny klimat Mołdawii.

Rano śniadanie – szwedzkie, w hotelowej restauracji.

No i pierwszy powrót do przeszłości.

Korpulentna pani w białym fartuchu z białym czepkiem na głowie (oprowadza po sali restauracyjnej) i walka z nią o filiżankę do kawy. Według pani kierowniczki w bieli, to kawę pija się z bulionówek „po to są podwójne uszy”, a z filiżanek pija się tylko czaj.

Śniadanie to kapusta na gorąco, ziemniaki, jakieś pierogi, naleśniki, trochę wędliny i coś jeszcze. Na pewno oryginalne i smaczne.

Wychodzimy z hotelu i udajemy się jedną z głównych ulic Kiszyniowa w kierunku placu, na którym ma się odbyć tak długo oczekiwane wydarzenie.

Idziemy.

Na ulicy tłumy skromnie odzianych kiszynian. Prawie każdy ma w dłoni telefon komórkowy, czasami i dwa. To jest chyba wyznacznik zamożności. Wszędzie reklamy i punkty sprzedaży telefonów komórkowych. Dochodzimy do celu.

Miejsce, gdzie ma się odbyć Narodowe Święto Wina, to wielki plac położony wśród drzew i zabytkowych kamienic i innych ciekawostek architektury. Plac z każdej strony zamknięty budkami, straganami, namiotami i halami wystawienniczymi, w których widać multum rozstawionych w rzędy butelek z winem i dostojnie leżących dębowych beczek.

Środek placu to wielkie namioty z pożywieniem dla zgłodniałych i znużonych uczestników festiwalu. Pierwsze zapachy dochodzące do nozdrzy dają nadzieję, że nie zabraknie pieczonych i grillowanych mięsiw.

Zapowiada się dobrze.

Po szybkim oglądzie już wiemy, że trzeba rozpocząć winną przygodę od zakupu naczynia. Oferują tanie plastikowe składane kieliszki lub znacznie droższe piękne szklane kielichy z logo festiwalu. Jak przystało na smakoszy wina wybieramy szkło.

Chwila ustaleń co robimy, jakie punkty spotkania i zanurzamy się w labirynt wina.

Okazuje się, że wszystkie stoiska oferują nielimitowane degustacje win, „szampanów”, miejscowych koniaków i calvadosów zupełnie za DARMO. Jesteśmy chyba w winnym raju. Rozpoczynamy degustację.

Jako pierwsze, zupełnie przez przypadek skosztowaliśmy świeże białe, wytrawne wino. Pierwsze wrażenia – rozczarowanie, czyżby dlatego, że dają za darmo, dają sikacz?. Idziemy dalej, dalsze degustacje i analizy i wszystko wraca do normy – będzie dobrze.

Smakujemy wina wytwarzane przez winnice Cricova, Purcari, Kazayak Vin, Bostavan, Chateau Vartely, Milestii Mici, Viniuri de Comrat. Zanurzamy się w smakach cabernetów, pinotów, muskatów, kagorów, rieslingów i całej tej wartko płynącej winem rzece.

Wszędzie wystawione kosze pełne dorodnych winogron szczepu: Viorica, Saperavi, Chardonnay, Fetaeaca Neagra, Pinot, Muscat, Riesling, Cabernet i dziesiątków innych, których nazwy trudno spamiętać.

Gra muzyka !
I nie tylko smakowo, gdyż cały plac rozbrzmiewa żywymi rytmami, które wespół ze skosztowanym winem burzą krew i pobudzają apetyt. Idziemy coś przekąsić. Na pierwszy smak idą pieczone przepiórki, później jakieś szaszłyki, mięsa grillowane i na koniec jako kulminacja – świńska pieczona głowa!

Jest coraz lepiej! Wokół nas setki zadowolonych ludzi, całe rodziny, wszyscy jedzą, piją, uśmiechają się do siebie. Zero nerwów, spięć. Radość i zadowolenie otuliły wszystkich uczestników zabawy.

Panująca atmosfera utwierdza nas w przekonaniu, że mołdawskie przysłowie: „Bóg stworzył Mołdawię, aby dobre wino miało się gdzie rodzić”, nie jest wyssane z palca. Inne zaś przysłowie: ”Mołdawianin bez wina to nie Mołdawianin”, biorąc pod uwagę cały klimat festiwalu, jest jak najbardziej trafne.

Wcześniej, zamówiliśmy specjalny pokaz degustacyjny organizowany przez winiarnię Bostvan, więc rozkoszując się jadłem i rozlewanym z butelek winem, czekamy na nasz czas.

No i mamy wyczekiwaną profesjonalną degustację.
Teren zamknięty.
Dla spontanicznych degustatorów brak miejsc. Miejsca tylko dla wybranych. Tym razem to my.
Obsługa elegancka, białe koszule, szykowne czarne fartuchy, pełna klasa.

My, przy kameralnych stolikach, piękne kieliszki, naczynia do degustacji, katalog win, no i bateria mrugających do nas wesoło flaszek ustawionych na specjalnym podwyższeniu.

Pan w ciemnym garniturze, biała koszula, muszka i zaczyna się degustacja.

Chardonnay, Cabernet Sauvignon, Merlot, Kagor, białe i różowe muskaty, słynny Czarny Doktor. Zatracamy się w aromatach i smakach. Wina białe, wytrawne, czerwone, słodkie.

Wąchamy, smakujemy, słuchamy opowieści pana w muszce, jest wspaniale.

Ale – nasz czas minął.

Za eleganckim sznurem, oddzielającym tłum smakoszy wina, od takich wybrańców jak my, stoi, niecierpliwie przebierając nogami, kolejna grupa szczęściarzy.

Wchodzimy na plac.

Zanurzamy się w tłum i nawiązujemy rozmowy i przyjaźnie. Jedna z nich to szef z winiarni Komrat. Umawiamy się za trzy dni na zwiedzanie. Ten czas, według naszego nowego znajomego, potrzebny jest dla niego – na ochłonięcie.

Już zmierzch, a w zasadzie późna noc.

Postanawiamy wracać do hotelu. Zamiast pieszo decydujemy się na trolejbus. Jest nasz numer. W środku autobusu cztery osoby i kolejny mołdawski szok. Okazuje się, że obsługa autobusu to trzy osoby, tj. kierowca, sprzedawca biletów i kontroler biletów. Poza nimi jeszcze jakiś chłopak, który koniecznie chce doszlifować swoją znajomość angielskiego konwersując z nami. Podróż mija szybko.

Rano, po obfitym i „charakterystycznym” śniadaniu, tym razem nie było już walki o filiżankę do kawy, ruszamy na plac degustacyjny.

Zmieniły się zasady, teraz za część alkoholu, trzeba płacić. Skupiamy się więc na zakupie wybranych flaszek przeznaczonych do naszych piwniczek w Polsce.

Dużym zainteresowaniem (na prezenty) cieszą się wśród nas i nie tylko, potężne tomy książek, stylizowanych na stare – z pięknymi grzbietami, w których zamiast treści intelektualnej mieści się 5 litów dowolnie wybranego gatunku wina. Kompletujemy księgozbiór.

W czasie wędrówek po krainie beztroski nadal smakujemy miejscowe szampany, calvadosy, koniaki, czy 10-15 letnie słodkie wina. Spacerując po placu obserwujemy i poznajemy producentów i wystawców takich towarów jak: prasy od wyciskania winogron, beczki dębowe, gliniane wyroby i inne związane z winem i jego produkcją.

Co chwilę, męskiej części naszej „wycieczki”, oczy uciekają w stronę pięknych Mołdawianek ubranych w regionalne stroje i zachęcających do skosztowania oraz zakupu winogron, win i innych alkoholi.

Co jakiś czas, przez środek placu przemieszczają się, przy dźwiękach piszczałek, bębnów i tamburynów, korowody egzotycznie i skromnie ubranych tancerzy i tancerek z Indii. Jazgot i dynamika ich przemarszu, wprowadzają nas w zaczarowany świat ichniejszej kultury.

Tak mija kolejny dzień na placu wystawienniczym.

Finałem, już w nocy, jest wielki koncert jakieś grupy rockowej, zakończony entuzjastycznym wspólnym rozbijaniem o chodniki butelek po wypitych trunkach. To było mocne.

Poranek i dzień trzeci – w Mołdawii.

Decydujemy się jechać w góry.

Piękne krajobrazy, dzika roślinność, klimatyczne wioski, stare cerkwie i świadomość, że kiedyś i tu była Polska umilają nam ten czas.

Okazuje się, że mołdawskie wina smakują także wybornie na łonie natury.

Powrót o Kiszyniowa, nocne zwiedzanie miasta, kąpiel w bani i zbieranie sił na Milestii Mici.

Rano żegnamy Kiszyniów i jedziemy do atrakcji światowej klasy, to jest do piwnic winnych w Milestii Mici, słynących między innymi z tego, że jest tam największa kolekcja win na świecie, podobno ponad 1,5 miliona sztuk butelek.

Wjeżdżamy na teren piwnic, a tam chyba największe marzenie każdego przyjaciela Sabaziosa, Dionizosa, Bachusa (czy jak tam go zwał), wielkie fontanny zbudowane z beczek, olbrzymich kielichów i butli z których tryska białe i czerwone wino. Przynajmniej tak to wygląda, po spróbowaniu okazuje się to barwiona woda, ale efekt i tak jest imponujący.

Seria fotek i wygłupów wypełnia nam czas w oczekiwaniu na wjazd do piwnic. Tak ! wjazd, ponieważ te piwnice z uwagi na ich wielkość i obszar zwiedza się samochodem. Podziemne korytarze Milestii Mici mają ok. 200 kilometrów długości, z czego ponad 50 km zajmuje wino.
Korytarze powstały w wyniku wydobywania kamienia na budowę Kiszyniowa w XIX wieku. Można obejrzeć imponujące maszyny do wycinania kamienia.

No i zaczęło się!

Kilometry korytarzy z potężnymi beczkami, nisze jak w jakiś katakumbach wypełnione omszałymi butelkami z winem, zaułki w których leżakujące butelki win musujących w zadumie chronią swą zawartość. Istny labirynt Minotaura, gdzie każdy miłośnik winnego soku, może się zatracić.

Warunki do przechowywania wina idealne.

Temperatura pomiędzy 12 a 14ºC, wilgotność około 90% przez cały rok.

W tych piwnicach, wina przechowują najbogatsi tego świata, wśród których nie bagatelną rolę odgrywają obywatele Chin.

Oglądamy zakamarek, gdzie, za czasów Gorbaczowa, który chciał zniszczyć całą kolekcję wina, lojalni (wobec wina) pracownicy piwnic zbudowali sekretne drzwi, które prowadziły do pomieszczeń, w których ukryto co cenniejsze pozycje kolekcji.

Półmrok, specyficzne zapachy, wilgotność, gdzieś w oddali kapiąca woda, feeria widoków i wyobrażeń, zostaje przerwana informacją, że nadszedł czas na degustację.

Jesteśmy w imponującej sali, podobno 50 metrów pod ziemią. W sali suto zastawione stoły w dzbany z winem i jakieś przekąski, a w powietrzu słychać skoczną muzykę w wykonaniu kapeli ubranej w regionalne stroje (warto było ich zamówić).

Wino, muzyka, tańce (tak, tak poszaleliśmy trochę) wypełniły nasze dusze i ciała. Aromat i smak serwowanych win, w klimacie tysięcy, a raczej milionów litrów, czekającego na swój czas, wina, potęguje euforyczny nastrój. Przychodzi jednak chwila, gdy dociera do nas informacja, że czas wracać na powierzchnię, bo podobno nie samym winem człowiek żyje.

Na powierzchni zakupy w stylowym, bogato zaopatrzonym butiku. Hit dnia, to wina musujące. Na razie widzimy tylko piękne staroświeckie etykiety. Na smakowanie przyjdzie czas później.

Wyjeżdżamy z Milestii Mici.
Na przydrożnym pomniku reklamującym piwnice robimy serię zwariowanych i szalonych zdjęć. Na później, do wspominków.

Jedziemy do Gagauzji, gdzie mieści się AO BNHA KOMPATA, czyli słynny mołdawski wytwórca wina Komrat.

Przed bramą „fabryki”, wszystko w radzieckim stylu, spotykamy naszego znajomego z festiwalu w Kiszyniowie. Po kurtuazyjnej wymianie zdań na temat zdrowia, kraju, krajobrazów przechodzimy do sedna.

Wino !

Pan rozpoczyna z nami wędrówkę po zakładowym muzeum, później przechodzimy do fabryki pokazuje nam tłocznie, prasy, stalowe beczki fermentacyjne, korytarze z leżakującym winem w stalowych i dębowych beczkach, linie rozlewnicze, stosy butelek z winem.

Cały czas opowiada o produkcji, perspektywach i chwali się miejscowymi wyrobami.

Wchodzimy w zaułek. Potężne dębowe beki, setki, tysiące leżakujących swobodnie na podłodze butelek napełnionych efektem fermentacji. Żadnych półek, ograniczeń, tylko spontaniczny kontakt z winem. W tym klimatycznym miejscu przyprawiającym o zawrót głowy widzimy stół, na którym bateria flaszek, kieliszki i jakieś drobne przekąski.

Rozpoczynamy degustację.

Na pierwszy ogień idzie białe wino z dzbanka, świeżak o wyglądzie rodzimego zacieru. W smaku dość ciekawy. To jako ciekawostka, mówi nasz Gospodarz.

Dalej uwalniane są butelki z białym, później z czerwonym winem, od wytrawnego do słodkiego, od rieslingu do kagoru. Na koniec wyśmienity i chyba najlepszy w tych okolicznościach muskat.

Rozmowy, wymiana poglądów i doświadczeń winiarskich, przy nie mających dna kielichach z winem wypełniły nam znaczną część dnia. Na pożegnanie wymiana trybuszonów i w dalszą drogę.

No ale na dzisiaj, to chyba starczy tych opowieści, bo do zwiedzania pozostała jeszcze znaczna część Mołdawii, Rumunii i Węgier z zupą rybną i piwem, najlepszym jakie w życiu piłem, ale o tym to już innym razem.

Trudna decyzja jaką mieliśmy podjąć okazała się dobrą decyzją.